VI Tyski Dogtrekking - nasz pierwszy :-)

Dawno nic nie pisałam i przepraszam was bardzo. Ostatnio sporo się działo w moim życiu. Między innymi trwają przygotowania do remontu, które mają uczynić nasze mieszkanie Ramzeso odporne. Ramzes w zeszłym roku go zainicjował i nadszedł w końcu czas aby wszystko do końca ogarnąć.
Tymczasem w minioną sobotę 2 września poszliśmy z Ramzesem na nasz pierwszy dogtrekking.
Powiem szczerze, że nie tego się spodziewałam...

Długo zastanawiałam się, czy brać udział w tego typie imprezie. Ludzie tam w końcu biegną te 10 km... Nie mniej jednak przeczytałam radosny post o dogtrekkingach gdzie pisało, iż nie są one tak straszne jak by się mogło wydawać. Trzeba pobrać numerek, mapę, iść za grupą ludzi po swojej trasie zaliczając wszystkie punkty kontrolne po drodze, tak długo aż ktoś zabierze od Ciebie numerek :D. Brzmi łatwo, miło i przyjemnie!

Spojrzałam na Ramzesa podejrzliwym wzrokiem... Idziemy! Na nasz pierwszy raz wybrałam trasę mini. Oczywiście dla Ramzesa to pikuś. Ze trzy trasy mini by zrobił! Nie mniej jednak po pierwszej mogło by się okazać, że pozostałe dwie zrobi sam, bo Pani zostaje w rowie... Także po przemyśleniu sprawy zarejestrowałam nas na nasz pierwszy dogtrekking.

Myśląc o bieganiu rozważałam zabranie butów do biegania, wszak większość osób na zdjęciach tam biegnie! Obfite deszcze zmieniły moje plany na buty trekkingowe.

Skoro świt wyposażona w: (1) psa, (2) plecak z wodą dla psa i dla mnie plus pelerynka i kanapusie, (3) pas i uprząż dla psa, pojawiłam się w Tychach przy w punkcie odprawy. Rzecz się działa w Paprocanach. Na początek odprawa weterynaryjna. Niestety po ostatnich spotkaniach z weterynarzami Ramzes nie koniecznie chce aby się z nimi owi ludzi zbytnio spoufalali... Można troszkę pogłaskać, ale nie dotykaj! Także musieliśmy go z partnerem przytrzymać, aby nie zwiał w dogodne miejsce mieszczące się z daleka od zuchwałego weterynarza, który śmie go dotykać! Odprawa jakoś przeszła i poszliśmy po wyprawkę na start. Była mapa, był numerek, nawet woreczki na kupy i woda! Szczęśliwi i gotowi do drogi poszliśmy na kawę do pobliskiej kawiarni :D. Odprawa była o 7:30, o 8:00 byliśmy gotowi, a start w naszej grupie był o 10:00.

Był to również oczywiście czas na zapoznanie się z mapą. Po krótkiej analizie stwierdziłam, że nic nie wiem, i że skoro Ramzes idzie przodem to niech prowadzi. Podsunęłam mu mapę pod pysk aby mógł dokonać wnikliwych obliczeń, którędy trzeba iść.

Po przybyciu na metę <3

O 10:00 stawiliśmy się na starcie. Powiem szczerze, że spodziewałam się szerokich ścieżek i widocznych punktów kontrolnych z wolontariuszami. Ot w końcu większość osób biegnie! Trudno aby przebiegać przez pola i pokrzywy do pasa? Zdziwienie me było wielkie gdy po pierwszym zakręcie ludność biorąca udział w wyścigu skręciła w mostek i dalej przedzierała się przez pokrzywy do pasa... Przeprawa była krótka i zaraz wyszliśmy na szeroką ścieżkę. Ach pewno ot taki skrót! Postanowiłam trzymać się grupy bo z tą mapą coś nie bardzo udało mi się dogadać. I ot proszę dotarliśmy do pierwszego punktu kontrolnego! Osz Ty w życiu bym go sama nie znalazła. Był w lesie, nikt koło niego nie stał, kartka po drugiej stronie drzewa od ścieżki! No nie ma łatwo. Pierwsze punkty budziły moje coraz większe zwątpienie. Dobrze, że szliśmy w grupie! Punktów kontrolnych było od A do O plus BUFET. Do kolejnego punktu przeprawialiśmy się przez pole... Dobrze, że zabrałam jednak buty trekkingowe. Moje jasne buty do biegania z siateczką by tego nie przeżyły. Do punktu C sana bym chyba w życiu nie doszła... Był na zwalonym drzewie gdzieś w głąb lasu. A od punkty D poczułam się bardzo pewnie! Ścieżki zrobiły się bardziej przejrzyste i do bufetu powinnam trafić bez problemu! Pewnie by tak było, ale poszliśmy z Ramzesem jak owce ślepo za grupą skrótem. Myślałam, że to główna droga więc zamiast skręcić w pierwszy zakręt, poszliśmy dalej prosto... W efekcie zanim doszliśmy do bufetu zrobiliśmy ładne kółeczko...

A bufet zacny! Były pomarańczki, danio, danon, activia, woda, drożdżówki i batoniki. Ach no i miski dla psa! Wziewam kawałek pomarańczy, bo chciało mi się pić a nie chciało mi się wyciągać wody, danio, który wszamałam z Ramzesem, batonik na drogę, kanapki wyciągam z plecaka. Odczekaliśmy chwilkę i ruszyliśmy w drogę. Niestety moja poprzednia grupa zanim się ogarnęłam już się oddaliła. Poszliśmy więc z Ramzesem w samotności. Punkt udało nam się odszukać bez problemu! Ach wprawiliśmy się! Pełna entuzjazmu po pierwszym sukcesie zerknęłam na mapę i odkryłam, że do następnego punktu można dość idąc dalej prosto zamiast się wracać. Mignęło mi tam kilka osób z przodu (wyglądających na takie, które wiedzą co robią), więc poszliśmy. Gdy byliśmy prawie u celu, okazało się, że od punktu kontrolnego dzieli nas rzeka... Po drugiej stronie dobrzy ludzie poinformowali nas, że tak punkt kontrolny jest po ich stronie wody, i możemy albo się bardzo wrócić... A to daleko, ale tam po prawej jest mostek! No to wybieramy mostek! Do mostku szło się kawałek polem, ale nie było źle. Mostek raczej słaby. Bardzo słaby. Myślę, że dwie osoby na nim i zaliczona kąpiel. No i potem drugą stroną pola powrót. Tu było gorzej... Co 5 metrów rów uwadniający pole... W ostatni rów wdeptałam w błoto do połowy łydki... But do biegania pewnie by został w błocie i musiałabym resztę trasy pokonywać w jednym, o ile nie na boso... Szczęśliwie miałam buty trekkingowe! Po drugiej stronie rzeki punkt kontrolny oczywiście dobrze ukryty! No tu się naszukaliśmy. Postanowiłam nauczyć Ramzesa wskazywania punktów. Poszło mu całkiem nieźle. W końcu jest to punkt przez który większość grupy przechodzi! A nawet zatrzymuje się na dłuższą chwilę. Ergo powinno być łatwe do wyniuchania. Od tego momentu Ramzes rozpoczął naukę nowej komendy „prowadź” a przy punkcie kontrolny raczyłam go smakami. Ramzes szybko wszedł tryb pracy i w zasadzie resztę drogi prowadził dzielnie ścieżkami, które przetarła już wcześniej ludność. Kolejne punkty nie były wcale łatwe. Jeden za okopem, rowem na drzewie... Jakby nie Ramzes to bym ominęła. Kolejny luzik na płocie. Tyle, że ścieżkę bym przegapiła, bo jakoś nie tak na mapę zerknęłam i z obliczeń wychodziło mi, że należy skręcić jedną ścieżkę dalej. Zaniepokoiła mnie całkiem spora grupa tubylców z oznakowanie doggtrekkingowym. Po rekonesansie i przepytaniu świadków okazało się, że o mały włos a byśmy poszli... O pozostałych punktach nie warto opowiadać bo wyglądały podobnie. Trzeba było być czujnym i szukać!

Ramzes odnalazł nam dwa skróty. Nauczona treningami: Jak pies gdzieś mocno chce iść (jeśli nie jest to prosto w las poprzedzone niuchnięciem -wtedy to zwierzyna) to należy za nim podążyć! Także na ślepo za psem! I się sprawdziło. Szczęśliwie po niecałych 4 godzinach udało nam się przekroczyć linię mety! I nie, nie byliśmy ostatni ;-)

Na koniec dostaliśmy uhonorowani dyplomem a dla mnie był przewidziany ciepły posiłek w postaci bogracza. Był wyborny! Mięsko odstąpiłam Ramzesowi. Dostaliśmy również próbkę karmy z Farminy, także i Ramzes sobie pojadł.

W czasie całej imprezy dużo się działo. Były pokazy różnych sportów, stoiska z ekwipunkiem, itd. Nawet Psikurs gościł! Myśmy jednak odebrali dyplom i popędzili do domku przygotować mieszkanie do kafelkowania.

Podobało mi się bardzo. Ramzes po powrocie do domku odpoczywał. Bardzo. W końcu nie lada wysiłek mu zapodałam. Nie dość, że długi spacer to jeszcze całkiem spory wysiłek umysłowy. Pewno inne psy mają łatwiej, bo ich właściciele lepiej z mapami obyci. Ramzes niestety nie ma tej taryfy ulgowej :D. Zdecydowanie będzie to jedna z naszych ulubionych imprez!

Chcieliśmy wystartować 24 w Tychach, ale niestety zapisy zostały zamknięte.* :(

Komentarze

  1. Dogtrekkingi i biegi na orientację fajna sprawa:) Tylko zwykle mapę dają kilka minut przed startem, więc nie ma dużo czasu na analizy;)
    Gratulujemy ukończenia :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Decyzja o zakupie samoyeda.

Czy szkolenie psa jest potrzebne?

Jak nauczyć psa biegać w zaprzęgu