I poszły w las...


Paskudy przebrzydłe, kryminaliści,  złodzieje hulajnogi!


Zima... Sypnęło śniegiem. Ramzes męczymorda zdecydowanie lepiej niucha w śniegu! Źle napisałam. W czasie zimy straszliwie nęcące zapachy zwierzyny leśnej roznoszą się z wielką mocą złowieszczo po lesie. A my jak co weekend zapakowaliśmy się do autka i pojechaliśmy na trening.

W zasadzie już od początku można było wyczuć, że coś jest nie tak. Psy dziwnie wcześnie wstały, gotowe do boju w pełni energii. Pojechaliśmy jak zawsze na miejsce treningu i zaczęliśmy od toalety. Już po pierwszych krokach zostaliśmy narażeni na zmasowany atak zapachów zwierzyny. Nosy latały wychwytując górny wiatr. Nawet Rino beczułka choć żadnych szkoleń z węszenia nie przeszedł, gdyby wiedział jak, zrobił by stójkę.

Nie zrażając się, w końcu pies w pracy zapomina o reszcie świata (taaaa...) pożyczyłam od koleżanki hulajnogę. Było to jedno z moich pierwszych starć na tego typu sprzęcie. Podpięliśmy dwie szalone bestie do hulajnogi i wio!

Po 10 metrach gdy trzeba było skręcić w lewo, bestie zadecydowały, że absolutnie! Ja krzyczę: HAWWWWWW!! A one niuch niuch górnym wiatrem i ani myślą! Wygrały. Niestety na drodze stanęło nam drzewo i skręciliśmy w jakąś boczną. Po krótkim czasie droga się skończyła i trzeba było zawrócić. Nie wyszło nam to najlepiej. Psy trzeba było odplątać. Gdy udało mi się tego dokonać, one wyczuły ten moment! Przez chwile patrzyłam jak hulajnoga z psami ucieka w dal, a moje krzyki nic nie dają. Po czym ruszyłam za nimi. Na moje szczęście teren był trudny i ciężko im się biegło! Wściekła w locie wskoczyłam na hulajnogę i dawaj! Po dotarciu do ścieżki chciałam zawrócić do głównej! Ale nie dało rady! Uparły się jak osły! Zrezygnowałam.
Przemyślałam sprawę. Trzeba im dać czas na przemyślenie komend i właściwe ukierunkowanie. Będę mówić im wcześniej i patrzeć czy dobrze biegną, jak nie, korygować. Szło nieźle... A w zasadzie do dupy. Nie oszukujmy się, to była tragedia. Nosy latały, a psy się nie słuchały. A pęd miały, że hej!

Już byliśmy przy ostatniej prostej. Ostatni skręt w prawo i jesteśmy! Niestety psy zadecydowały, że jedziemy prosto. Ja zadecydowałam, że jednak w prawo. A psy, że nie! W końcu się poplątaliśmy, zatrzymaliśmy i nawet ręcznie nie mogłam ich skierować na właściwą trasę! Nie chciałam jechać prosto bo tam teren troszkę trudniejszy i kawał drogi... Minęły nas dwa startujące zaprzęgi... Popłakałam się. Myślałam o tym, że je puszczę niech lecą w las! Albo się nauczą, albo będę miała problem z głowy! Jakiś czas siedziałam zapłakana, starając się zrobić cokolwiek. Ostatecznie zadecydowałam, że wracamy. Wrócimy krótszą trasą. Udało się zawrócić w miarę sprawnie. Niestety psy głuche na komendy przy następnym skręcie nie chciały pobiec w lewo. W końcu ja wygrałam! Za to zaplątały się zacnie. No nic, trzeba było odplątać psiska. I to był ten moment. Wróciłam po linie do hulajnogi. Już prawie na niej byłam, ale bestie były szybsze! Jak zerwały tak ja wylądowałam w rowie. Moje krzyki zatrzymania nic nie dawały! A droga była sprzyjająca i śmigały jak wiatr!

/Zagłębiając się w szkolenie psa, okazuje się, że głównie szkoli się człowieka. Zawodowego trenera psów można poznać po tym, że pomimo swoich emocji mówi tak aby pies go słuchał./

Nagle mnie natchnęło! Przecież Ramzesa mogę odwołać! Wściekła na sercu, za to pełna radości w głosie zawołałam Ramzesa! Zatrzymał się. Odwrócił. Zaczął wracać a Rino za nim. Udało się. W sumie kipiąca ze złości, ale dumna wskoczyłam na hulajnogę. Doszło do mnie, że psy przecież nie będą słuchać niezrównoważonej osoby na końcu liny, która wrzeszczy w szale emocji. Aby pies Cię słuchał musisz być godzien słuchania.

Na kolejnym zakręcie okazało się, że hamulec już nie działa. Ułamała się część rączki...

2:0 dla psów.

Udało nam się w końcu wrócić. Psy wylądowały przy drzewie, a ja znowu się popłakałam. Po odreagowaniu stresu, epicko rozzłoszczona zadecydowałam, że wykończę oba potwory! Podpięłam Ramzesa do roweru i praktycznie bez odpoczynku dwa kółka! Aż padnie! Niech cierpi potwór jeden! Przy okazji jako priorytet postanowiłam ćwiczyć komendy zatrzymania. Kierunki szły jak zawsze – w miarę. Potem zabrałam Rino. Każdy musi cierpieć! Jedno kółko z ćwiczeniami zatrzymania.


Gdyby nie to, że wszyscy zaczęli się zbierać, a ostatnio korzystam z dobrodziejstwa koleżanki przy przewozie roweru. Słowo daję! Biegały by aż padną! Na szczęście im się poszczęściło. Za tydzień biegają osobno na zmianę i nie ma litości!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Decyzja o zakupie samoyeda.

Czy szkolenie psa jest potrzebne?

Jak nauczyć psa biegać w zaprzęgu