Rina podróże, małe i duże.
W piątek znudzona ciągłym wychodzeniem w to samo miejsce postanowiłam zapewnić trochę rozrywki zarówno sobie jak i psom. Wszak ileż można klepać kółka wciąż na około tego samego stawu? Wpadłam na genialny pomysł wieczornego spaceru w Parku Śląskim. Wyobrażałam sobie jak to chodzimy sobie spokojnie na luźnej smyczy po dużej pętli rowerowej. W końcu moje psiaki spacery mają już opanowane. Ewentualne korekty się przyda przećwiczyć w nowym miejscu, bo w końcu chcę z nimi po górach śmigać. Oczywiście fajnie jak pod górkę pies tudzież psy ciągną. Nie mniej jednak schodząc nie koniecznie.
Nie zastanawiając się wiele zapakowałam psy do auta i pojechałam do parku. Szczęśliwy los chciał, że nie w góry... Zabrałam im smycz i obroże, bez szelek i pasa. Suma sumaru mamy się uczuć spacerów, także taki zestaw jak najbardziej. Pełna wrodzonego optymizmu i wiary we własne poglądy dotarłam do parku. Początek nie był łatwy, no ale wiadomo... Nowe miejsce, nowe zapachy, troszkę ekscytacji. Przyjechaliśmy tu w końcu aby to opanować! A co! Potem było już tylko gorzej.
Zaparkowałam na bezpłatnym parkingu od strony wesołego miasteczka. Zabrałam psy i poszliśmy w park. Pierwsza prosta dosyć kłopotliwa. Nie ma co się jednak zrażać! Zaraz to opanujemy. No nic bardziej mylnego. Skręciliśmy w prawo wchodząc na wielką pętlę rowerową a tam po paru krokach pozostałości po wielkiej dzikiej imprezie dzików! No rzesz szlak! Jak nie pociągną! Od razu pożałowałam swoich nowych genialnych pomysłów. A mogłam spokojnie przejść dwa kółka na około stawu... Zachciało się. Z trudem przedarliśmy się przez to piekło. Ledwo parę metrów a byłam już tak zmęczona jakby mnie przez całą koronę Polski przetargali! Ileż to ma nagle w sobie siły jak poczuje dzika...
Sytuacja się uspokoiła i aby chwilę odpocząć postanowiłam podpiąć Rina do Ramzesa. Jest to super sposób jak ma się jednego psa wyszkolonego a drugiego nie bardzo. Nie pamiętam kto mi go zaproponował. Początkowo byłam sceptyczna ale po przemyśleniu sprawy uznałam, że ma sens. Przy okazji będziemy się uczyć odwoływania. Szło nam świetnie! Ramzes się odwołuje jak zawsze, a Rino potrzebuje tylko delikatnego szarpnięcia aby zajarzyć, że go wołam. Oba przybiegają z radością! Genialna metoda! Taka błyskotliwa! Konia z wozem dla pomysłodawcy! Briliant! Szłam tak sobie wielce zadowolona, uśmiechnięta, dumna! Tak genialne psy! Ja taka genialna! Metoda taka zacna! A tu nagle patrze... Ramzes robi siu siu i jest zupełnie na luzie! O rzesz TY!!! Skoro Ramzes jest na luzie to znaczy, że Rino! Serce w gardle, tak, Rino popyla ze smyczami zupełnie wolny.
Co robić!? Co robić!? Co robić!!!!? Pobiegnę, on z pewnością też zacznie biec! Nie dogodnie wytrenowanego dziada! Zawołałam! Odwrócił się! TAK! Ale co dalej!? Postawiłam na klasykę. Powiedziałam chodź, idziemy i odwróciłam się w drugą stronę. Rino zrobił to samo: Odwrócił się i poszedł w drugą stronę. Jak się odwróciłam to już go nie było. Damit. Trzeba było przykucnąć i nawoływać!
/W głowie pojawiła mi się retrospekcja z wybiegu w Psiltonie, jak to Rino dokładnie zrobił to samo... (link do posta, w którym to opisałam: https://northernsleddog.blogspot.com/2017/12/pies-ponocy-i-nie-ma-atwo.html). Tak, powinnam to przewidzieć. Damit/
Zadzwoniłam do partnera, który zaraz poszedł na tramwaj i jechał do mnie. Biegałam w kółko i zastanawiałam się iść czy czekać!? Zadzwoniłam do znajomego z klubu. Powiedział mi, żeby czekać. Jego pies wrócił. Ale on ma wyżła! Biegałam w kółko, pytałam ludzi czy go nie widzieli i klnęłam, że trzeba było przyklęknąć! Po drodze znalazłam otwarte na 2 mm kółko kaletnicze... Musiało się otworzyć przy przeprawie z dzikami... Po głowie chodziły mi straszne myśli i jak to zostanę przez wszystkich zlinczowana. Już nigdy mi nikt psa nie wyda!!! A ledwo co hulajnogę nabyłam! I co mogła stać się z psem...
A co mogło stać się z psem:
(1) Ktoś go zabrał - w końcu ładny piesek i to jeszcze z linką biega. Pewno mi go nie oddadzą bo to jeszcze taki przytulak!
(2) Zaplątał się o drzewa w środku lasu i go dzisiaj w tak dużym parku po ciemku nie znajdę. No, ale może jutro się uda.
(3) Dopadły go i zmasakrowały dziki! Nie żyje! Aaaaaa... Mój pies po miesiącu ze mną nie żyje!
(4) Ten park w sumie nie jest taki duży, może już z niego wyszedł. Auto go potrąciło! Nie żyje!! Na dodatek to było jakieś drogie BMW i płać teraz tysiące odszkodowania!
(5) Pobiegł do Ogrodzieńca, i mi go nie oddadzą... Uuaaa... Ba! Pobiegł do byłego właściciela i nigdy go nie znajdę!
(6) Nie kocha mnie!!!! Szuka nowego właściciela!!!! UUUaaaaaaAAAA :((((((
Tymczasem przyszedł mój mężczyzna. Przybył od strony Leśniczówki, czyli tam gdzie tubylcy widzieli zbiega ostatni raz. Niestety nigdzie go nie dopadł... On został, ja poszłam z Ramzesem tropić! Szło mu elegancko! Bardzo ładnie tropił aż na dół. Wszystko ładnie sprawdzał, odcinał ślady i tropił wzorowo. Niestety aż do skrzyżowania na dole. Tam zrobiliśmy wielkie koło i nie złapał śladu.
Zagadałam do mojej trener z tropienia, która ma już na swoim koncie szczęśliwe odnalezienie psa. Niestety, pies ma łapę chorą, a ona sama leży z gorączką. Pech. Zagadałam do trenera z Psikursu, który prowadzi grupę poszukiwawczo-ratowniczą. Niestety, psów nie poszukują. Załamana na ledwo zipiącej komórce napisałam na grupie klubu. Może ktoś coś?
/Znajomi z klubu wykazali się ogromnym wsparciem! Ci mieszkający przy parku nawet wyszli na mały rekonesans, niestety zakończony niepowodzeniem. Jeszcze raz wszystkim dziękuję ♥♥♥/
Po czym poszliśmy z Ramzesem w stronę lądowiska, w końcu tam ostatnio byliśmy z psami dwa razy. Po drodze dołączył do mnie mój partner. Przy lądowisku spotkaliśmy znajomą z klubu. Razem poszliśmy na ostatnią prostą. Jeszcze raz pod planetarium i do domu. Wznowimy poszukiwania następnego dnia. Ja będę przeczesywać piechotą drzewa, a mój partner aleje na rowerze.
Przemierzając pochłonięte w mroku ścieżki dwa razy poszłam w ciemny las za zwierzyną. Jakieś ślepia w krzakach się świeciły, a może się zaplątał! Niestety nie... Dostałam z 5 razy gałęzią w twarz (chyba przyroda nie lubi mojego towarzystwa), a psa nie było. Gdy byliśmy przy planetarium znajoma mówi, że Rino za nami idzie. Mój partner, że za małe oczy! No ja mówię, że pewno by podszedł. Już nie szalejmy, że pół parku idzie za nami i nie podejdzie. Nie mniej jednak ze znajomą postanowiliśmy otoczyć pobliski krzak! Skoro jest taka możliwość nie ma co sobie żałować! Kiedy my ze znajomą dokonywaliśmy bohaterskiej obławy w krzakach, mój partner stał na ścieżce. Podjechał do niego rowerzysta. Za nim Rino. Rowerzysta zapytał czy przypadkiem nie szukamy psa? A bo taki od połowy parku za nim biegnie...
No nie wierze... Po 3 godzinach poszukiwań, przeczesaniu całego parku, Rino podbiegł do nas za rowerzystą. Psipadek? Co ciekawe, bez smyczy. A smycz miała karabinki na 500 kg także nie możliwe, żeby pękły. Ktoś musiał odpiąć... Zmarznięci, szczęśliwi wróciliśmy do domku. Zamówiłam nowe kółka i nowe taśmy parciane... Szycie smyczy - podejście drugie.

Komentarze
Prześlij komentarz