Treningi w śniegu...






Jest to nasz drugi sezon z Ramzesem i mamy już pewno doświadczenie w jeździe po śniegu. Pierwszym głównym i bardzo ważnym elementem, który należy zapamiętać jest to, że śnieg jest miękki. Gdy na złowieszczo perfidnej i z pewnością celowo oblodzonej drodze, coś się nie uda, ląduje się w mięciutkim puchu. Niejako zimnym i mokrym, nie mniej jednak przyjemnie miękkim. W zeszłym sezonie sprawdziłam to dwa razy. Tak potwierdzam, śnieg jest miękki.

Dzisiaj wybraliśmy się na drugi trening po ćmoku. Aura była paskudna, ale zdaje się nikt z nas nie chciał być tym, który odwołuje trening. A pewno wszyscy o tym myśleliśmy, a już na pewno nasz wielki wódz. Na dzień dobry, przywitał nas super motywującym przemówieniem pełnym werwy i mocnych przekonań, o tym jak mu się nie chce i najchętniej by pospał...

I tak spotkaliśmy się jak zawsze na Śląskiej. Przeraźliwe wiatry dudniły wkoło, próbując powalić uparcie wciąż stojące drzewa. Wcześniej sypnęło śniegiem, potem gradem, a na koniec dostało nam się deszczem. Gdy tak czekaliśmy na komplet uczestników dzisiejszego wyzwania, byliśmy pełni niepewności. Drogi były śliskie, wiło straszliwie, padał deszcz... Najlepiej strzelić fotkę i gnać do domku. Bo wiadomo, dobra propaganda, zawsze jest dobra. Trzeba tylko ustalić jedną linię zeznań.

Wydawać by się mogło, że jest piękna zima i śnieg dookoła rozjaśni skłębione mrokiem aleje... Nic bardziej mylnego. Wciąż było ciemno. Nie mniej jednak, jedna znajoma przyjechała dziwnie zmotywowana, jakby nie zauważyła panujących warunków? Kto wie, może pracuje w pomieszczeniu bez okien i jakoś jej umknęło. Tym samym pozostali z nas, czyli ja i wielki wódz, bo w sumie trenować nas trójka przyszła plus mój partner pomocnik, postanowiliśmy zachować pozory entuzjazmu.

Po wcześniejszych oględzinach drogi, z których jednoznacznie wynikało, że droga jest śliska i jej nie widać, postanowiłam pojechać pierwsza. Tym razem nie spotkałam się z ogólnym sprzeciwem, gdyż wykazałam się niezwykłym sprytem i po prostu po angielsku podpięliśmy psy i śmignęliśmy do przodu zanim ktoś zdążył zgłosić sprzeciw. Tym razem miałam ze sobą i kask i czołówkę. Jak się okazało istnieje możliwość założenia czołówki pod kask. Niby prosta sprawa, ale znajoma z zaprzęgów musiała mnie uświadomić (dzięki kochana ♥). Sprawdziłam. Działa. Polecam. Moje potwory śmigały jak szalone, tym samym na pierwszej prostej postanowiłam dokonać kontroli możliwość zatrzymania się. W zasadzie chociaż próby zwolnienia. Pierwsza próba z hamulcem. No cóż... Dacie wiarę, że na śliskiej powierzchni naciskasz rączkę hamulca i nic to nie zmienia? Otóż na śliskiej powierzchni naciskasz rączkę hamulca i nic to nie zmienia. Nie mniej jednak od czego mam nogi? Plus dla mnie, że to jednak hulajnoga, a nie rower. Po tych dwóch testach doszłam do wniosku, że dobrze jest jak psy znają komendę zwalniania i zatrzymania. No ja ostatecznie zeskoczę z hulajnogi, w końcu to nie hańba, jak już wcześniej ustaliśmy. No i jakby doświadczenie w tym temacie też już mam. Hamowanie nogą też niewiele pomogło, a nawet można by przypuszczać, że przy większej próbie ciągły by mnie mnie razem z nią...

Pomimo tego, że maszerem najwyższych lotów nie jestem. Jak spojrzeć na psy znanych osobistości, to moje to są rozwydrzone bachory. Osobistości... No dobrze, spójrzmy prawdzie w oczy: większość psów będzie lepiej ogarniętych pod względem maszerskich komend. Myślę, że mogła bym się stać główną anegdotą w towarzystwie za moją szaleńczą próbę zostania światowej sławy maszerem. Nie mniej jednak, na treningach staram się nie wychylać, żeby mi jeszcze ktoś przez przypadek nie powiedział kilku słów w temcie. Sprawdza się. Pomimo tego, że maszerem najwyższych lotów nie jestem moje psy dzisiaj były genialne!

Z trwogą w oczach podjeżdżałam do pierwszego zakrętu, gdzie zawsze chcą biec w prawo. Wizualizowałam sobie dantejskie sceny jakie mogą mieć miejsce. Z mocno zakleszczonymi dłońmi na kierownicy, przygotowana na najgorsze, zbliżałam się do zakrętu z przeraźliwą prędkością. Nie wiem jak szybko, ale z pewnością za szybko. Zakręt zbliżał się nieubłaganie, wyciągałam nogę na ziemie przygotowana na wielki kataklizm! Tymczasem psy zwolniły i zgodnie z poleceniem skręciły w lewo. Bo najważniejsze to wierzyć we własne psy. Ty w nie wierzysz, one skręcają i jakoś leci.

Biegły dzielnie i zacnie z przyzwoitą prędkością, później przeszły do tuptania. Za plecami zobaczyłam zbliżające się światło i nagle ŁUP! Z lasu przebiegła tuż przed nami sarna! Za nią druga! Zestresowałam się dwa razy! Raz, czy przypadkiem zaraz całe stado nas nie stratuje! Dwa, psy zasilił nowy zastrzyk adrenaliny! Jak one zaraz wparzą za nimi w ten las! Umarł w butach. Nie będzie co zbierać. Psy zasilone nową dawką entuzjazmu, zaczęły z super prędkością biec... Prosto. Także, jak już wcześniej wspominałam, najważniejsze to wiara w psy. Wtedy tworzy się między wami taka nić porozumienia i zaufania. I psy zaczynają się słuchać. Co tu dużo opowiadać...

Mieliśmy tylko jeden mały problem ze skrętem zaraz po dawce adrenaliny. Trzeba było troszkę ostudzić emocje i każdego psa zawezwać po imieniu aby wiedział, że do niego mówię. No i w zasadzie poszło!

Gdy druga w dzisiejszym zespole kobieca przedstawicielka maszerów nas dogoniła, ścieżkę rozświetlił przepiękny blask! Można by pomyśleć, że już po wszystkim i oto przed nami wiedzie droga do niebios. No cóż, zainwestowała kobiecina w super, ekstra, hiper lampkę, której używają jakieś zaawansowane siły specjalne i jest efekt! Pozazdrościć. Moje psiaki ciągle na haju pozapachu sarn biegły w przyzwoitym tempie. I to do samego końca! Znajoma dopiero na ostatniej prostej podjęła próbę wyprzedzenia.

Naprawdę dzisiaj jestem pod wrażeniem. Biegły zacnie, słuchały się zacnie, przeżyliśmy... A przypominam, że w śniegu zapachy się lepiej roznoszą! No chylę czoła przed psiakami. No i na sam koniec dostaliśmy słowa pełne uznania, że psy biegną. Skrzętnie starały się to ukryć zwalniając widząc każdorazowo innego maszera tudzież ostatnią prostą. Nie mnie jednak w każdym z nich drzemią siły piekielne gotowe roznieść wszystko wokół przy nadarzającej się okazji! To właśnie te siły piekielne napędzają je na treningach. Niektórzy również zauważyli, że moje psiaki lubią biegać i się rwią! Co spędza mi sen z powiem, napawa strachem, rozpaczą i wizją przyszłych kontuzji i innych kłopotów. Nie mniej jednak słowa uznania, również spłynęły na nas. Przyjęłam je z ogromną rozkoszą i nieukrywaną dumą. Otóż to. Rwą się do biegu! Popylają jak mało kto mało kiedy! Tak se wyszkoliłam. A co!?

*Oczywiście punkt pierwszy i najważniejszy opanować cierpliwość przy starcie i zatrzymanie... :/


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Decyzja o zakupie samoyeda.

Czy szkolenie psa jest potrzebne?

Jak nauczyć psa biegać w zaprzęgu