Pies to proste zwierzę - nie posądzajmy go o myślenie koncepcyjne...
Wiele razy podczas tresury psa czytałam i słyszałam taką opinię. Stąd też ta wieczna radość życia, gdyż psy nie zaprzątają sobie głowy nieważnymi sprawami. Pies się nie obraża, pies nie robi na złość, pies nie obmyśla zuchwałego planu przejęcia władzy w domostwie... Ale czy na pewno?
Na sobotnim treningu doszłam do wniosku, że jeden pies jest wart drugiego! Wcześniej pisała "kochany Ramzes" i jeszcze niewyszkolony Rino. Otóż... Dwie paskudy siebie warte!
Tym razem rozpoczęłam trening z wielką trwogą. Bądź co bądź traumatyczne przeżycia zostają i w psychice człowieka. No ale co zrobisz jak nic nie zrobisz? Najważniejsze to znowu zacząć. Podejrzewam, że dla piesłów też nie było łatwo, gdyż przespały znaczną część godzin od czwartku do soboty rano. W sobotę na starcie stanęły 3 stworzonka niezbyt przekonane co do racji bytu... Ja i moje dwa potwory. Tego dnia znowu udało mi startować jako pierwszej! Znaków nie było także miałam mieszane uczucia. Skoro jadę pierwsza to wytyczam trasę...
No to "NA ŚMIERĆ!". Pożegnałam czule pomocnika i z okrzykiem bojowym ruszyłam z psami.
/Swoją drogą muszę pomyśleć nad zmianą komendy startu na okrzyk bojowy xD. Już to sobie wyobrażam na zawodach: 3... 2... 1... NA ŚMIERĆ! Jakby miała wózek to z pewnością dołożyła bym sztandar do ręki./
Zakręt śmierci (Efektywna nazwa od czwartkowego treningu w pełni oddająca jego urok. Nie żeby był trudny technicznie. Nie... Po prostu psy chcą zawsze biec w prawo. Wszystko jest ok, dopóty Ty też tego chcesz...) minęliśmy po negocjacjach bezawaryjnie, aczkolwiek z zatrzymaniem.
Przed skrętem w prawo Ramzes zaczął coś marudzić... Że jakby toaleta, ale w sumie nie bardzo... Po kolejnym skręcie w prawo Rino uznał, że w sumie lepsza imprez chyba się toczy w środku lasu. Po chwili zatrzymaliśmy się bo to jakaś paranoja była... Psy zaczęły się kręcić w kółko. Ani jechać, ani stać... No komuś tu chyba dzisiaj gorzej i to nie jestem ja.
Szczęśliwie za nami jechał młody maszer z potencjałem...
/Młody maszer z potencjałem jest właściwego wieku, aczkolwiek z naszą małą zwartą ekipą trenuje od niedawna. Moich psów do jego psów porównywać nie będę, aby sobie wstydu oszczędzić... W zasadzie do nikogo nie będę porównywać swoich psów, bo musiałabym zaprzestać przyjeżdżania na treningi i zaszyć się gdzieś w ciemnym kącie.../
Wyprzedził nas i moim psom się przypomniało, że są na treningu. Troszkę się poplątały i poszły! Rino niestety ciągle uważał, że najlepsze imprezy są w dziczy. Szczęśliwie nie udało mu się do tego przekonać Ramzesa i jakoś jechaliśmy prosto...
Mieliśmy już skręcić w ostatnią prostą, gdy nagle słyszymy jakieś krzyki! Na prawo w popłochu grupa kryminalistów nieumiejętnie starała się odwołać psy. Nie muszę wspominać, że się nie udało... Otóż nie udało się i jest to normą. Jednakowoż widząc, że czekoladowy kłusownik boi się jeszcze podejść do dwóch psów, ruszyliśmy w popłochu na lewo. Na końcu tej drogi powinniśmy skręcić na prawo pod kątem około 70°. Niestety był to dla nas za duży kąt. Nie udało mi się wynegocjować właściwego kierunku... Młody Maszer z potencjałem minął nas i spokojnie skręcił w prawo. Moje psy odwróciły głowy za nimi... Tu miałam przebłysk nadziei! Po czym z impetem pociągnęły w lewo.
/Także jak już wcześniej wspominałam, nie ma co się porównywać. Porównywanie się do innych jest dla słabych.../
Pojechaliśmy w lewo... Na zakręcie mieliśmy kolejne dyskusje... Udało się, pojechaliśmy prosto. Potem mówię, skręcę w prawo na pętelkę i jak z bicza do auta! Owszem skręciłam w prawo... Potem chciałam skręcić w prawo... I staliśmy... Staliśmy... Wołam oba psy. Nic. Po imieniu! Nic. Nawet ucho nie drgnęło! Zaryzykowałam po imieniu Rina z komendą skrętu. Rino spojrzał się na mnie uważnie... Ok, niech będzie w prawo. I skręcił. Żeby ten młodziak był posłuszniejszy od tego pieruńskiego samojeda co z nim wiele długich godzin szkoleń robiłam.
I oto stało się! Wielka obraza majestatu! Jak my niegodni: maszer z bożej łaski i ten adoptowany śmialiśmy skręcić JEGO! Czcigodną ekscelencję Ramzesa pierwszego władcę śniegu i północy zrodzonego w śnieżnej burzy...
Nie przeszedł do tuptania, zaczął sobie iść spacerkiem. Bardzo powolnym. No wolniej to może się już tylko cofać... No i nie muszę wspominać, że miał mnie dawno gdzieś...
Po wyjeździe na główną znowu spotkaliśmy bandę wyjętą spod prawa... znowu aby ich ominąć skręciliśmy w prawo i jeszcze jedno kółeczko. No toż to trzeba mieć pecha! Pojechaliśmy w lewo tą samą drogą co za pierwszym razem. No skoro się przenieśli na główną to pewno tamte ścieżki są wolne... Nic bardziej mylnego. Po zrobieniu pętelki trafiłam i na nich trzeci raz... Tym razem już nie było gdzie skręcić, jak się wycofać. Modliłam się aby przeszło to bezawaryjnie bo nie wiem co zrobi Rino jak zacznie się na nich rzucać czekoladowy labrador. Niestety w bezpośrednim starciu pewno by przegrał. W końcu biedaczysko nie ma zębów... Udało się przejechaliśmy bezawaryjnie! Byłam taka dumna, taka zdziwiona! Nawet się nie obróciły!
Co więcej! Wielki Wódz wynegocjował podział lasu! Ja nie wiem jak można być tak zrównoważoną osobą! No jak ja ich widzę to mnie szlak trafia! A Wielki Wódz przekładając dobro treningów, dobro psów, na spokojnie postanowił się dogadać. To jest właśnie jedna z tych rzeczy, która wyróżnia przywódców! To jest właśnie to dlaczego Wielki Wódz jest WIELKI!
Następnego dnia spadł śnieg i miałam opory czy jechać na trening czy zostać w domu i iść na sanie. Ostatecznie pojechaliśmy na trening i był to najpiękniejszy trening w zimowej scenerii! Psy słuchały się zacnie, ale przede wszystkim panowała niezwykle rodzinna atmosfera. Wszyscy byli szczęśliwi, cieszyli się śniegiem! Bawiliśmy się zacnie z psami, z dziećmi, robiliśmy wspólne zdjęcia, dzieliliśmy się kawą! (W zasadzie Entuzjastka w różu dzieliła się kawą z Maszerem z bożej łaski - mną i mym wiernym pomocnikiem, gdyż sami nie potrafimy zadbać o zaplecze ciepłych napoi nawet w erze ciężkich mroźnych warunków). Dla takich chwil warto żyć ♥.

Komentarze
Prześlij komentarz