Śladem Bobra 2018 - nasze pierwsze zawody
![]() |
| fot. Barbara Adamczak | Wyścigi Psich Zaprzęgów "Śladem Bobra" 2018 |
Ze dwa/trzy tygodnie przed zawodami zrobiła się piękna wiosna. Mówiono, że w Błędowie będzie z 14 stopni! Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, że wielkich lodów nie będzie, z drugiej martwiłam, że psy mi się przegrzeją. Weekend przed zawodami pogoda była wyborna! Dzień później doszły do mnie pierwsze odgłosy, że idą mrozy. A w sobotę rano na zawody jechaliśmy w wielkiej śnieżycy... No cóż... Przypomniało mi się jak wyglądały moje zmagania w takiej pogodzie i z entuzjazmem podzieliłam się z moimi przekonaniami z resztą klubu. Otóż: WSZYSCY UMRZEMY!!
Co bądź co bądź jest prawdą. Z doświadczenia wiem, że 100% maszerów umiera. Np. taki Gunnar Kaasen. Był maszerem i nie żyje.
Wiele osób przed zawodami życzyło mi szczęścia, jak również nie szczędzili dobrych rad. Jedna z bardziej trafnych: "Jedź spokojnie do celu." Doskonale. Ja się zgadzam, nie wiem co moje psy na to. Pocieszali mnie również z entuzjazmem pytając: "A czy były wypadki śmiertelne?". Nop. Będę Prekursorem.
W pierwszym dniu zawodów spotkaliśmy się nazbyt wczesnym rankiem na parkingu obok Wielkiego Wodza, aby korowodem wjechać na teren zawodów. Korowody zawsze wyglądają zacnie, dlatego korowodem warto jechać. Niektórzy, najmężniejsi z naszego klubu, przybyli już w piątek i jak prawdziwi twardzi ludzie północy spali w trafiku. Dzielni maszerzy! Dołączyliśmy do nich i od tej chwili wszyscy trzymaliśmy się w kupie aby lepiej się wyróżnić z tłumu.
Na zawodach można było podzielić maszerów pod względem outlooku na dwie grupy. Grupa pierwsza - sportowa. Wyglądali dobrze. Jak prawdziwi sportowcy. Piękne obcisłe legginsy podkreślające wysportowane łydki. Stylowi towarzyszył profesjonalizm w oczach. Na dodatek każdy z nich zrobił zacną rozgrzewkę i wyglądał jakby wiedział o co chodzi. Gdzieniegdzie dało się jakiegoś przyłapać na dogłębnej analizie trasy. Też poszłam zobaczyć co mnie czeka. A co!? Pożałowałam swoich czynów i wróciłam ze łzami w oczach. Trasa rozpoczynała się Dużą ilością luzem biegających kamieni. Drugą grupą byli... W Warszawie mówią na nich Hipsterzy. I właśnie ja przynależałam do tej zacnej drugiej grupy. W zasadzie jako jedyna z klubu wyglądałam jak rasowy lump... Eghm znaczy się hipster.
Na odprawie przestraszyli mnie śmiałymi teoriami o oblodzonych drogach, wąskich ścieżkach i dużej ilości zakrętów. Szczęśliwie w co trudniejszym miejscu rozstawili pomocników, którzy zwloką poległych z trasy, aby torować drogę kolejnym nadjeżdżającym maszerom. Na tych, którym jednak się nie poszczęści, były specjalnie przygotowane klatki z napisem "poległe zwierzęta". Pytałam na odprawie, także informacja sprawdzona.
Pierwszy etap nadszedł nad wyraz szybko. Cierpliwie czekające idealnie ułożone psy są tylko na filmach, także każdy z nas pomagał dzielnie drugiemu startować. Osobiście całe zawody startowałam jednego z maszerów posiadającego psa o chwytliwym imieniu Demon. Tym samym psując mu swym wizerunkiem zdjęcia startowe. Szczęśliwie uchwycili go też na trasie, a piesek też wiedział co ma robić i pokazał lepszy profil. Imię dla psa bardzo chwytliwe, sama żałuję, że imiona moich psów nie odzwierciedlają bardziej ich osobowości. Byli by to wtedy: Diabeł i Siła Piekielna.
Jak się okazało trasa nie była zbyt trudna. Pierwszy przejazd był... No cóż. Psy wzięły sobie do serca kwestię spokojnego przejazdu. Zwłaszcza od drugiej połowy drogi. Udało mi się jednak zaliczyć widowiskowy upadek. Już myślałam, że dotarliśmy do mety! Krzyczę do psów: "Panowie jesteśmy!" I nagle ŁUP! Jakam długa tak leżałam twarzą w ziemi. Nie była to meta. Była to mijanka, a pomocnicy i fotografowie robili sztuczny tłum i zmyłkę taktyczną. Niestety nikt nie utrwalił mojej widowiskowej gleby, ale każdy widział. Zatrzymałam psy. Tak, powtórzę. Zawołałam a psy stanęły i czekały na mnie. Takie mam wyszkolone psy! Ha! Pozbierałam się szybko, podbiegłam i ruszyłam dalej. Na mecie miałam najbardziej widowiskowy finish. Cały klub i wszyscy znajomi, którym udało się dotrzeć stali na mecie i mocno nas dopingowali! To było najwspanialsze uczucie na świecie! Po pierwszym etapie byliśmy na zaszczytnym 17 miejscu.
Po pierwszym etapie wszyscy skitrali do domków, a my radziliśmy jak nie zamarznąć... Łatwo nie było.
Etap nocny jak się okazało, nastąpił po zmroku. Niespodziewanie było ciemno. Starty odbywały się według zasług z wcześniejszego przejazdu. Chwilę przed startem okazało się, że za mną jedzie całkiem spory kaliber: 4 psy i wózek. No umarł w butach. W sensie ja umrę w butach, bo nawet nie zdążę ich ściągnąć jak nas z impetem stratuje! Ruszyliśmy! Po starcie nic się nie zmieniło - ciągle było ciemno. Jednakowoż trasa była łatwiejsza, gdyż jak jest ciemno człowiek nie widzi co go czeka i jakoś tak lżej na sercu. Dzielnie motywowałam psiska: "UCIEKAMY, bo nas zabiją, stratują, poturbują..." No cóż wizja mijającego nas 4psowego zaprzęgu na 4kołowym wózku, na jak po analizie się okazało, jednak wąskiej ścieżce, w ciemnościach egipskich, nie napawała optymizmem. Psy biegły dzielnie równym tempem całą trasę. Tylko w jednym miejscu Ramzes zwolnił na niuchanie i musiałam go lekko popchnąć z czułymi słowami motywacji: "Ale biegnij! BIEGNIJ!! Chyba nie chcesz aby tamten zaprzęg nas stratował!?". Pomiędzy Pierwszym a drugim etapem ktoś ewidentnie przeszedł trasą z łopatą i odkopał dodatkowe partie korzeni. Słowo daję rano ich tam tyle nie było! A teraz jakby z ziemi rosły! Jeden 3psowy zaprzęg nas minął. Usłyszałam DROGA! SZZzzuu! Nawet nie zdążyłam się obejrzeć, a był przed nami. Potem niestety chwilkę czekaliśmy, bo zaprzęg, który na minął się poplątał. Z psiakami finiszowaliśmy z pięć razy. Start i meta były widowiskowo oświetlone przez pochodnie. Po mijance i dwóch zakrętach zobaczyłam światło i krzyczę do psów: "META! Panowie meta! Udało się nam! Jesteśmy." No właśnie to znowu była zmyłka taktyczna. Pomocnicy tym razem przyczaili się w samochodach, w których cwaniacko włączyli światła. No i tak właśnie z pięć razy... Po piątym razie mówię: "Oj Panowie, coś ucieka i ucieka nam ta meta dzisiaj...". W końcu udało nam się dotrzeć. Na mecie odebrałam słowa uznania i wskoczyłam na zaszczytne 16 miejsce. Co ciekawe czas nie był dużo krótszy, a przecież pędziliśmy jak wiatr! Co ciekawe 4psowy zaprzęg zapomniał numeru startowego, znaczy się maszer prowadzący zaprzęg - nie zwalajmy winy na psy. W związku z czym szczęśliwie wystartował później i na metę przybył krótko po mnie.
Niestety nie wszystkim się poszczęściło na wieczornej przebieżce. Nie będę wchodzić w szczegóły, ale jeśli chodzi o protest to kto pierwszy ten lepszy ;-).
Mieliśmy szczere chęci zostania na wieczorze maszera, ale było nam zimno i perspektywa kolejnego wczesnego wstawania nie napawała optymizmem. Pojechaliśmy się wyspać. Podobno impreza była zacna.
Następnego dnia starty były grupowe i mieszane. Szybcy z wolnymi, tak aby było dużo mijanek. Zacny pomysł, aczkolwiek troszkę kłopotliwy. Mój partner do startu się nie pojawił i mogłam się cieszyć samotnym przejazdem. Minęłam nawet dwa zaprzęgi. Ze dwa minęły mnie. A po przejechaniu połowy trasy... Psy biegły honorowo. Przejazd honorowy, tak aby najwolniejsze oko fotoreportera mogło nas uchwycić. Uśmiechy, lepszy profil, machanie ręką... Ważne, żeby umieć się pokazać. Szkoda, że się nie ubrałam jakoś elegancko... Co ciekawe, pomimo tego absurdalnego tempa, czas znowu mieliśmy prawie ten sam! Utrzymaliśmy się na zaszczytnym 16 miejscu. Po podzieleniu na grupy wyszło miejsce 11/14.
Niestety nikomu od nas nie udało się stanąć na podium, choć niektórzy prawie, że. Znaczy wiecie, nie żebym nie stanęła... Oczywiście, że zaraz po rozłożeniu pudeł zajęłam zaszczytne pierwsze miejsce. Muszer z kluby stanął na drugim. Strzeliliśmy sobie fotkę. Nie żeby coś, ale nigdy nie wiadomo kiedy się może przydać. Także ten, jakby na to nie patrzeć stałam na podium.
Szczęśliwie każdy dostał medal. Ha! I to jest lans. Powieszę go sobie w widocznym miejscu.
Atmosfera na zawodach była zimna. Wiało chłodem, targało mrozem. Gdybym była tam sama to był by to dla mnie koszmar. Z ludźmi z klubu to byłą bajka! Dzieliliśmy się jedzeniem i napojami. Każdy dostawał duże kg wsparcia! Ach i co jeszcze ciekawe! Zostałam rozpoznana z moimi Demonami tuż przed startem! Także pozdrawiam wszystkich czytelników! Pragnę też nieśmiało poprosić o nierozjeżdżanie mnie na trasie. Tak w razie wątpliwości jakby ktoś chciał zapytać: "Kasia, rozjechać Cię? Bo wiesz w sumie jest okazja.". Otóż nie. Wolała bym nie :-)
Widzimy się w Lubieszowie
Good Mush!

Komentarze
Prześlij komentarz