Beskid Śląski plus 8 łap



Sezon zaprzęgowych szaleństw dobiegł końca, a więc nadszedł czas na inne szalone aktywności. W zeszłym roku z Ramzesem chadzaliśmy dużo po górach. Powiem wam, nie było łatwo... A w tym roku okazało się, że psy są już dwa! Słowo daję, nie mam pojęcia jak do tego doszło!

Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że może być dosyć ciężko. Od dłuższego czasu snułam więc plany jak osiągnąć cel! Oczywiście najlepiej było by iść z kimś. A jeszcze lepiej z kimś silnym! I żeby ten ktoś miał w sobie dużą dozę empatii... i HA! Udało się znaleźć dzielnego, niczego nie świadomego kompana w góry. Oczywiście mogłam liczyć, na dużą dozę wsparcia ze strony psów. Inteligencji, błyskotliwości i strategicznego planowania, nie można im odebrać. Otóż cwaniaki na spacerach zastosowały zwód taktyczny i nic nie ciągły! Szczwane bestie :-)

W sobotę rano, wyposażona w dużą dozę optymizmu. Za dużą rzekła bym. Zapakowałam dwa psy do auta i wyruszyłam do Doliny Wapienicy. Nauczona doświadczeniem oraz wykorzystując swój wrodzony spryt, jak również niemałą dozę inteligencji, przygotowałam psy na trasę już pod domem. Ubrałam je w szelki i przypięłam do smyczy z amortyzatorem. Wszak Rino może być bardzo podekscytowany swoją pierwszą górską wyprawą, dużym ryzykiem było by go przepinać i ubierać w szelki na miejscu. O nie moi drodzy! Ja rozsądny właściciel nigdy nie pozwoliła bym sobie na tak frywolne zachowanie! Swojego psa się zna i nie wyobrażam sobie, że mógłby zwiać! Ja nie należę do tych nieodpowiedzialnych, nierozsądnych właścicieli, którym psy uciekają.

Przyjechałam na miejsce. Założyłam pas. Otworzyłam klatkę. Rino strynił... I tyle go widzieli.

JA P%^&$$%**! Rino strynił w górach! Daleko od domu!

Zawołałam go kilka razy. No miałam wielkie nadzieje zahaczające o wielką naiwność i myślałam, że zareaguje... Wszak ćwiczyliśmy reakcję na imię. Otóż nie zareagował. Zachłyśnięty wolnością poleciał w szeroką dal, zapominając o tym, kto go przez ostatnie 4 miesiące karmił! Szybka analiza sytuacji: Na nogach nie mam szans... Jeszcze gotów też pomyśleć, że się świetnie bawimy. Wrzuciłam wszystko do samochodu i za nim! Poleciał chłopak pod zakaz, na całkowicie obdartą z asfaltu drogę. Śmiało pojechałam za nim, modląc się aby nie zboczył w las... W głowie miałam najgorsze wizje. Teraz będę tu siedzieć, na parkingu, do nocy, czekając na psa zamiast radośnie hasać po górach. Wymarzony wyjazd. A Rino nie wróci... I jak ja powiem na treningu, że zgubiłam psa w górach?

Nagle, Rino biegnie szerokimi wertepami w moją stronę! Wyskakuje z samochodu, oby tylko zdecydował się podejść! Woła go i cap! Mam zbiega! HA! Wrócił... Może jednak mnie troszkę lubi?

Wpakowałam psiaka do samochodu i zjechałam na dół, ze dwa razy zahaczając podwoziem o jakiś wertep... Po chwili, jak już stres zszedł ze mnie z rzewnymi łzami, psy zostały przepięte i wyruszyliśmy w drogę.

Przystanek pierwszy - Błatnia. No, nie powiem, nie powiem. Dwa Napoleony wyhodowałam... Psy szły spacerkiem, nie przemęczając się zbytnio. Następny przystanek - Klimczok. Po drodze przerwy na głaskanie, zdjęcia, autografy... Takie to już to życie z celebrytami... Na Klimczoku nie zabawiliśmy długo, gdyż jak się okazało jest to ulubione miejsce na wypady z psem. Co więcej, z psem na luzie! Na szarlotkę poszliśmy więc na Szyndzielnię. Psy takie spokojne, takie zmęczone, takie grzeczne. Plan się iście powiódł i jest szansa na godne zejście z gór.

Po szarlotce, słysząc w oddali złowrogie grzmoty podjęliśmy próbę zejścia w dół. Szło się zacnie. Doskonała strategia, umiejętność myślenia z wyprzedzeniem, dogłębna analiza, dały swój efekt. Radośnie w pełni szczęścia hasałam sobie w dół. Tak doskonale to nawet w zeszłym roku z Ramzesem nie było. Na spokojnie, na luzie, pełna relaksu opuszczałam zbocza gór, a obok mnie zlany do cna potem wierny towarzysz drogi, z pędzącymi psami na czele starał się ujść z życiem. Doskonała taktyka psów, miała swój oddźwięk w późniejszym etapie. Otóż zastosowany doskonały zwód taktyczny, któremu dały wcześniej popis uśpił czujność.

Szczęśliwym zrządzeniem losu, całe zejście na dół nie minął nas ani jeden człowiek. Taki potencjalny turysta, nawet nie wykazujący się dużą dozą empatii, a wręcz nawet jej brakiem. Nawet tego typu turysta, gotów pomyśleć, że stosuję wyrafinowane tortury i wezwać odpowiednie siły. Na dodatek w połowie drogi dopadł nas deszcz nadając udręczeniu większą rangę...

Nie wiem jak, ale udało się dotrzeć na dół. Nie żeby było to dla mnie jakoś specjalnie trudne. Nie takie rzeczy... Naprawdę z wielkim bólem serca patrzyłam jak chłopak się męczy. Mi też nie było łatwo. Na szczęście jestem silną osobą i jakoś zdołałam, ale naprawdę z wielkim bólem serca, pozwolić mu samemu zejść z psami z gór...

No tutaj naprawdę należy się wielki podziw. Prawdę powiedziawszy myślałam, że będzie lepiej. Nie było. I mnie zwiedli kunsztowni stratedzy. Dostałam również w późniejszym czasie uradzona dobrą radą: "Poćwicz z nimi chodzenie przy nodze". Doskonale! Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Jutro się tym zajmę :).

Nie mniej jednak mam plan. Będziemy się uczyć koncentracji na przewodniku i zobaczymy co z tego wyniknie ;-).

Good Mush!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Decyzja o zakupie samoyeda.

Czy szkolenie psa jest potrzebne?

Jak nauczyć psa biegać w zaprzęgu